piątek, 10 kwietnia 2015

Błękitni są wśród nas!


Błekitni Stargard Szczeciński – o nich w ostatnich tygodniach powiedziano praktycznie wszystko. Nie bez powodu, bo heroiczna postawa zawodników z Województwa Zachodniopomorskiego zasługuje na uwagę. Strażacy, studenci, ogólnie rzecz ujmując ludzie tacy jak my – zwykli, przeciętni, żadne z nich gwiazdy. Każdy z nas widział w nich lustrzane odbicie samego siebie. W ciągu kilku ostatnich dni Błękitni wyrośli do miana reprezentantów każdego z nas.



Wczorajszego wieczoru piękny sen dobiegł końca. Lech Poznań pewnie pokonał swoich mniej utytułowanych rywali. Moglibyśmy teraz snuć domysły – co by było gdyby nie ewidentny błąd arbitra, który ze znanych tylko sobie samemu przyczyn dał Kossakiewiczowi pierwszą żółtą kartkę (jeżeli sędzia zauważył przewinienie Lechity to należała się mu czerwona kartka, skąd więc kara dla obu zawodników???). Domysły snuć można, ale nie o tym ma być ten tekst. Kończąc temat popisów sędziego Gila dodam jeszcze, że w drugiej połowie sędzia wczorajszego starcia w ramach Pucharu Polski postanowił na własną rękę wymierzyć sprawiedliwość i zrewanżować się podopiecznym trenera Krzysztofa Kapuścińskiego poprzez niepodyktowanie rzutu karnego dla Lecha (W tej sytuacji połowa licencjonowanych arbitrów złapała się za głowę). Panie Gil – nie tędy droga!


Wróćmy jednak do Błękitnych. Ich sen był piękny i trwał niesłychanie długo. Każdy z zawodników tej drużyny może do swojego CV dopisać dwukrotny triumf nad Cracovią oraz zwycięstwo 3:1 w pierwszym starciu z Lechem. Wyniki, których nie powstydziłaby się żadna z ekip T-mobile Ekstraklasy. Symbolem heroicznej postawy Błękitnych stał się ich bramkarz – Marek Ufnal. Zawodnik ten większość swojej piłkarskiej przygody związał właśnie z drużyną Błękitnych. W tej chwili ma już 37 lat, więc bliżej mu do piłkarskiej emerytury niż rozkwitu kariery. Wiek nie przeszkodził mu jednak w posiadaniu marzeń. Ufnal zawsze wierzył w to, że jego najbardziej abstrakcyjne fantazje się spełnią. Znajomi się śmiali i patrzyli na niego z pobłażliwością, ale on się nie poddawał. Efekt – wczoraj każdy kibic piłki nożnej w Polsce dopingował tego golkipera. Wiek już nie najmłodszy, a warunki fizyczne nie ułatwiają mu gry na bramce (ledwie 184 cm wzrostu). Gdy przyszło jednak co do czego, to zdołał on stanąć na wysokości zadania. Pewność z jaką wyłapywał piłki w polu karnym, perfekcja w grze nogami - aż dziw bierze że zawodnik ten nigdy nie zagrał w Ekstraklasie. Ba…pewnie nigdy w niej nie zagra, ale to dla niego nie ma żadnego znaczenia. 2 maja znajdzie się w strefie VIP Stadionu Narodowego wraz ze swoimi kolegami z drużyny. Na zaproszenie Prezesa PZPN – Zbigniewa Bońka. Zasłużył jednak na tą nagrodę w zupełności, tak samo jak każdy jego kolega z drużyny.


Ufnal nie jest jedynym bohaterem Błękitnych. Dzięki występowi z Lechem na uwagę mediów zasłużył defensor drużyny ze Stargardu Szczecińskiego – Tomasz Pustelnik. Strzelił on drużynie z Poznania aż 2 bramki. Również do najmłodszych nie należy, ale nie przeszkodziło mu to w meczach z wiceliderem Ekstraklasy. Wojciech Fadecki swoim rajdem we wczorajszym spotkaniu ośmieszył sześciokrotnego reprezentanta Finlandii. Paweł Wojtasiak swoim strzałem uciszył cały stadion przy Bułgarskiej, co udawało się dotychczas niewielu. Bohaterów było więcej, o wiele więcej. Wczorajszego wieczoru na boisku pojawiło się ich czternastu. Na miano bohaterów zasługuje jednak cały zespół Błekitnych.


Przed dwumeczem z Lechem nie wierzył w nich nikt. Eksperci prześcigali się w dywagacjach na temat wyniku tego spotkania. Ich jedynym dylematem było to, czy w dwumeczu wynik będzie dwucyfrowy. Błękitni pokazali jednak serce do gry, wole walki. Udowodnili nam, że marzenia są po to by je spełniać. Pokazali, że nigdy nie należy się poddawać, a bohaterem całej piłkarskiej Polski zostać można nawet w wieku 37 lat.


Potwierdzenia tej tezy nie musimy wcale szukać daleko. Kilka miesięcy temu podobną przygodę przeżywali gracze Sparty Jazgarzew. Na nieco mniejszą skalę, ale również i oni pokazali, że jeżeli bardzo się czegoś chce, to można tego dokonać. Nie liczy się wiek, nie liczą się pieniądze. Liczy się tylko pasja i walka. Wczorajszego wieczoru objawiło nam się całe piękno Pucharu Polski. Rozgrywek przez wielu krytykowanych. Tylko one potrafią jednak wykreować bohaterów z nikomu wcześniej nieznanych mężczyzn ze Stargardu Szczecińskiego, czy Jazgarzewa. Niech więc te rozgrywki trwają przez kolejne lata. Być może już za rok ścieżką Błękitnych podąży jakiś klub z Województwa Mazowieckiego? Być może swoją wielką przygodę rozpocznie zespół z powiatu Piaseczyńskiego. Tego nie wie nikt i to w tych rozgrywkach jest najpiękniejsze. Za pieniądze kupić można najlepszych zawodników, ale wola walki i serce do futbolu to wartości bezcenne i jak się okazuje potrafiące zdziałać cuda.


„My grający w ekstraklasie i tak możemy się od BS uczyć. Choćby doceniać to, że pracujemy tylko na boisku. I walczyć, także gdy sił brak.” ~ Arkadiusz Malarz

środa, 18 marca 2015

Kanonada piękna, lecz zbyt skromna


W rewanżowym meczu ligi mistrzów Arsenal wygrał z Monaco 2:0, nie dało to jednak Kanonierom awansu (zadecydowały bramki wyjazdowe - pierwszy mecz w Londynie 1:3 dla Monako, przyp.). Brytyjskie media zachwycają się heroiczną postawą "The Gunners" i prześcigają się nawzajem w wymyślaniu kolejnych epitetów mających opisać wspaniałą postawę Arsenalu. Ich zdaniem do awansu zabrakło głównie szczęścia, ale czy napewno? Czy występ Arsenalu w rewanżowym meczu Ligi Mistrzów faktycznie zasłużył na porównania z heroizmem postawy Leonidasa pod Termopilami? 


Zacznijmy od faktów. Sytuacja Kanonierów przed meczem rewanżowym była gorzej niż fatalna. W pierwszym meczu obrona Arsenalu nie istniała w ogóle, a gracze AS Monaco skrzętnie to wykorzystywali i punktowali każdy, nawet najmniejszy błąd rywala. Gdy w 91 minucie rozgrywanego na Emirates Stadium pierwszego spotkania gola kontaktowego zdobywał Alex Oxlade-Chamberlain, to wydawało się, że Arsenal może jeszcze odwrócić sytuację na swoją korzyść. Niestety wówczas dała o sobie znać fatalna tego dnia postawa defensywy i w 94 minucie Yannick Ferreira-Carrasco zdołał trafić na 3:1. Sytuacja stała się więc trudna, a zdaniem wielu awykonalna. Minęły dwa tygodnie i zawodnicy wybiegli na murawę ponownie. Tym razem przeważał Arsenal i zdołał zwyciężyć, lecz tylko 2:0, co równoznaczne jest z odpadnięciem angielskiej drużyny z tej edycji Ligi Mistrzów.


Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda pięknie. Dzielni i wspaniali gracze Arsenalu podnoszą się z kolan i mimo fatalnej postawy w pierwszej części dwumeczu, pokazują klasę. Rywal, który przed dwoma tygodniami pokazał się z tak dobrej strony, wczoraj nie był w stanie sklecić nawet jednej składnej akcji mogącej Kanonierom zagrozić. Niestety gdy podniesiemy tą piękną okładkę i zapragniemy przeczytać tą książkę zwaną "Monaco-Arsenal" to już nie wszystko będzie wyglądało tak pięknie.


Przeglądamy pierwsze 30 stronic, które pełne są długich, mozolnych opisów. Nic, co mogłoby nas zainteresować. Pomijamy więc te pierwsze 30 stron, bo co w nich ciekawego? I tu właśnie mamy pierwszą z przyczyn odpadnięcia Arsenalu z Ligi Mistrzów - kiepski początek spotkania. Oczywiste jest, że na początku drużyny muszą sprawdzić podłoże. Sprawdzić na ile mogą sobie pozwolić. Tak więc Kanonierzy testowali rywali, ale co z tego skoro nie potrafili stworzyć sobie żadnej naprawdę korzystnej sytuacji. Na ich obronę może działać fakt, że tego dnia defensywa zespołu z Księstwa Monaco była niesłychanie szczelna. Ale czy może to usprawiedliwiać drużynę, która w ostatnich miesiącach potrafiła pokonać obie drużyny z Manchesteru? Arsenal do takiej postawy rywali doskonale powinien być przyzwyczajon,y bo niejednokrotnie właśnie taką taktykę przyjmują ich ligowi rywale. Możliwe, że zawodnicy wicemistrza Francji posiadają lepszych defensorów niż przeciętne drużyny Premier League (choć po obejrzeniu niektórych wczorajszych popisów Kurzawy, czy też Abdennoura i z tą tezą wszedłbym chętnie w polemikę), lecz czy jest to jakakolwiek okoliczność łagodząca dla zespołu, który posiada tak wspaniałą armadę w ofensywie? Sanchez, Ozil, Giroud, Welbeck, Cazorla - ci piłkarze w pojedynkę potrafiliby przejść całą defensywę rywala i jeszcze dołożyć do tego bramkę. Wczoraj nie musieli działać w pojedynkę, mogli współpracować, a mimo to bramki nie zdobyli. To właśnie był pierwszy wczorajszy grzech Arsenalu - nieskuteczność w pierwszych 30 minutach spotkania.


Kolejne strony naszej księgi są już o wiele ciekawsze. Niestety spora część z nich opisuje nieskuteczność naszych bohaterów. Kolejna bolączka. Błędy w futbolu są wręcz codziennościa, zdarzają się każdemu i to normalne. Martwi jednak ilość tych błędów w przypadku Arsenalu. Kanonierzy mieli wczoraj kilka okazji, nie zawsze w pełni stuprocentowych, ale często bardzo obiecujących. Zespół, który znajduje się w takiej sytuacji, który musi walczyć i odrabiać straty ma wręcz obowiązek, by część z tych akcji wykorzystać. Na ten przykład fenomenalna sytuacja Welbecka z końcówki pierwszej połowy. Zawodnik Arsenalu miał przed sobą tylko bramkę i dwóch zawodników. Cała prawa strona bramki była odkryta. Niestety Danny przestraszył się, ciężko powiedzieć nawet czego. Być może za bardzo chciał zdobyć bramkę, a być może obawiał się, że tuż za nim stoi któryś z rywali. Teraz możemy jednak tylko snuć przypuszczenia, a fakty są takie, że Welbeck strzelił prosto w kładącego się na ziemie Abdennoura.


Przejdźmy do zakończenia, bo te w książkach zawsze są najciekawsze. Aaron Ramsey w 79 minucie zdobywa bramkę na 2:0, tym samym nadzieje sięgają zenitu. Kibice do ostatnich sekund spotkania na Stade Louis II przygryzają z niepokoju paznokcie. Jedna bramka może o wszystkim zadecydować. Tak niewiele, a zarazem tak wiele. Atmosferę dodatkowo podgrzewa uderzenie Alexisa Sancheza z 83 minuty. Chilijczyk głową uderza na bramkę Subasicia, a ten na lini (najprawdopodobniej, gdyż akurat w tej chwili, gdy najbardziej by się to przydało nie mogliśmy obejrzeć powtórki z wykorzystaniem Goal-Line Technology - w Lidze Mistrzów takowa nie jest wykorzystywana) interweniuje. To był ten strzał, który mógł zapewnić Kanonierom awans. Końcówka wyglądała jak zabawa 5-latka na komputerze. Kopiuj-wklej, kopiuj-wklej. Każda akcja Arsenalu opierała się na zagraniu na skrzydło i rozpaczliwej wrzutce w pole karne. Złudne były jednak ich nadzieje, bo w polu karnym znajdowało się wówczas bodajże 6, czy też 7  graczy Monaco. Tak właśnie się to skończyło. Rozpaczliwe ataki, wyglądały jak wołanie o pomóc w opuszczonym lesie. Nie mogły Arsenalowi pomóc i nie pomogły. To Monaco zagra w ćwierćfinale Pucharu Mistrzów,


Warto na koniec poświęcić kilka słów tym, którzy wywalczyli awans. W pierwszym spotkaniu zespół AS Monaco był cwany jak lis i z wielką skutecznością wykorzystywał każde potknięcie rywala. We wtorkowy wieczór jednak o grze drużyny Monaco nie można było powiedzieć nic dobrego. Można usprawiedliwić ich defensywną taktykę. Podopieczni Leonardo Jardima widzieli napewno niedzielne starcie ligowe Arsenalu, w którym to The Gunners pokonali 3:0 West Ham. Oczywistym było, że Arsenal zagra we wtorkowym rewanżu ofensywnie, a wicemistrz Francji swoich szans powinien upatrywać w kontrach. Dokładnie tak wyglądał ten mecz. Trzeba jednak przyznać, że zawodnicy Monaco zawiedli po całości. Nawet przez chwilę nie próbowali przejąć inicjatywy. Ich gry nawet nie możemy określić mianem "kopnij-biegnij". Defensorzy przejmowali piłkę, wybijali ją daleko do skrzydłowych, a dalej "niech się dzieje wola nieba". Nawet nie udawali, że zależy im na zdobyciu bramki. Ich celem było to, by nie stracić trzech bramek. Cel wprawdzie wypełnili, ale jak to się zwykło kolokwialnie mawiać, smród pozostał. Monaco w rewanżu nie pokazało się z dobrej strony, a wręcz przeciwnie.


Monaco awans wywalczyło i za to należą im się brawa. Nie pokazali się jednak z dobrej strony w kotekście walki o awans do półfinału Champions League. Jeżeli tak samo ma wyglądać występ AS Monaco w ćwierćfinale, to już teraz możemy powiedzieć i to dość jednoznacznie, że będzie to zabójstwo futbolu. Ciężko mi jest jednak wyobrazić sobie jakikolwiek inny scenariusz, niż odpadnięcie wicemistrza Francji już w kolejnej rundzie LM. Co się zaś tyczy Arsenalu to pomimo wszystkich opisanych tu przeze mnie błędów, które tu wymieniłem należy im się ogromny szacunek. Nie zagrali perfekcyjnie, ale zagrali dobrze. To niesłychanie ważne w kontekście ich walki o jak najlepszą lokatę na koniec tego sezonu w Premier League. Osobiście nadal nie skreślałbym podopiecznych Wengera nawet w kontekście walki o...mistrzostwo Anglii. W ostatnich tygodniach Chelsea ma swoje problemy i wcale jeszcze nie zapewniła sobie tego mistrzostwa. W piłce nożnej nigdy nic nie wiadomo i to właśnie jest cale piękno futbolu!


-by PD