poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Jakie znaczenie ma Mistrzostwo Polski?


2008 rok - Wisła Kraków zdobywa Mistrzostwo Polski. Rok później piłkarze "Białej Gwiazdy" skutecznie bronią tegoż trofeum, zaś dwa lata później mistrzem zostaje Lech Poznań. Czemu wymieniłem właśnie te momenty? Wówczas Mistrzostwo Polski miało jeszcze jakieś znaczenie, a kibice wyścig o to trofeum bacznie oglądali jednak z roku na rok poziom w naszej Ekstraklasie spada, a co za tym idzie siła naszych mistrzów jest coraz mniejsza.

Co roku scenariusz jest taki sam - w maju poznajemy nowego mistrza. Wszystko wygląda pięknie, a kibice debatują o tym jakie to transfery powinien ten zespół przeprowadzić. Nadchodzi czerwiec - pora więc na transfery, które albo dają złudne poczucie szans naszego reprezentanta w Lidze Mistrzów, albo co jest częstszym przypadkiem zawodzą całkowicie nawet najzagorzalszych kibiców świeżo upieczonych mistrzów. Mija kolejny miesiąc i rozpoczynają się eliminacje Champions League. Znów stały scenariusz. Wszystkie media opisują, że do fazy grupowej Polski zespół nie awansował już od 15...16...17 lat! W tym roku gdzie się nie obejrzycie tam będziecie mogli przeczytać o tym, że nasza absencja w fazie grupowej CL wkracza w dorosłość!

W ogóle obecny sezon Ekstraklasy jest całkowicie nijaki. Wiem to z własnego przykładu. Jeszcze dwa lata temu oglądałem tą Ekstraklasę, rok temu coraz mniej zwracałem na nią uwagę, a teraz najczęściej sprawdzam jedynie wyniki. Gdy mam do wyboru oglądanie naszej Ekstraklasy lub Ligi Belgijskiej, Meksykańskiej, Argentyńskiej, czy nawet Austriackiej zdecydowanie nie wybiorę tej pierwszej możliwości.

Ekstraklasa miała się rozwijać i co z tego mamy? Stała się jeszcze słabsza niż jeszcze niedawno. Pomysł na reformę ligi jest moim zdaniem całkowitą klapą. Z jednej strony mamy "grupę mistrzowską", która miała nam zapewnić wspaniałe emocje, aż do samego końca. Tymczasem mecze takie jak Legia - Zawisza emocji u mnie nie powodują żadnych. Zespół, który zapewne zdobędzie Mistrzostwo Polski, bo mimo wszystko wątpię by Lech był w stanie ich dogonić, gra z  beniaminkiem ligi wręcz fatalnie. Wygrali - ok, Ale wynik tylko przesłania ich słabą grę. Swoją drogą przez cały obecny sezon zastanawiam się jakim cudem ten Ojamaa jeszcze gra? Czy naprawdę w zespole takim jak Legia nie można znaleźć choć jednego zawodnika lepszego od Estończyka, który jedyne co pokazuje na boisku to zupełny brak myślenia? Czy naprawdę w zespole Mistrza Polski jest aż tak źle?

Drugi twór tej reformy to grupa walcząca o utrzymanie. W lidze, w której nawet mecz lidera z wiceliderem się ciężko ogląda ktoś łudził się, że mecze najsłabszych ekip będą cieszyły się jakimkolwiek zainteresowaniem? Zaczynam coraz mocniej odnosić wrażenie, że za karę dostaliśmy te 7 dodatkowych kolejek.

Gdzie leży problem? Dlaczego jest tak źle? Podzielam zdanie dziennikarzy programu "Laboratorium PRO-Piłkarski diament" - skauting, a dokładnie jego brak. Oto i nasz problem. Ameryki nie odkryłem, ale taka jest prawda. Nasze kluby wolą kupować zawodników z zagranicy pokroju wspomnianego Estończyka z Legii zamiast zajrzeć do mniejszych klubów. U nas w Polsce talentów nie brakuje i ja sam doskonale o tym wiedzieć. W niższych ligach widziałem wielu zawodników lepszych niż Ojamaa, ale co z tego? Nikt ich i tak nie znajdzie, nikt nie pofatyguje się by zobaczyć ich mecz. Zamiast tego lepiej pojechać do Portugalii i wrócić do Polski z kolejnym piłkarskim półemerytem.

Wszystko co obce jest lepsze? Tak właśnie wygląda myślenie włodarzy Polskich klubów. W ostatnim tygodniu przeczytałem bardzo ciekawy tekst Radka Matusiaka w którym opisał jak to, za czasów gdy jeszcze przywdziewał barwy GKSu Bełchatów na jednym z treningów tego klubu pojawił się pewien czarnoskóry zawodnik. Przyszedł z ulicy i stwierdził że chce żeby go przetestowano i szansę dostał. Tak oto funkcjonują Polskie kluby i o ile tego nie zmienimy to o fazie grupowej Ligi Mistrzów można co najwyżej pomarzyć. W fazie grupowej Polski zespół nie zagrał już od 18 lat, pytam więc właścicieli drużyn z Ekstraklasy: Ile jeszcze?!

 
-by PD

sobota, 19 kwietnia 2014

Gdzie się podział Tytoń?


Dziś będę kontynuował pisanie o naszych Polskich zapomnianych bohaterach. Niestety w tej chwili mamy dość dużo takich sportowców. Jednym z nich jest właśnie nasz "pogromca rzutów karnych", bohater z Euro 2012 - Przemysław Tytoń. Swego czasu wydawało się, że już powoli wspina się na szczyt, podpisał kontrakt ze słynnym holenderskim klubem - PSV Eindhoven. Wszystko było więc wspaniale. Do czasu...

 

Cofnijmy się więc do dnia 8 czerwca 2012 roku. Na Stadionie Narodowym w Warszawie rozgrywany jest właśnie mecz otwarcia Mistrzostw Europy pomiędzy Polską, a Grecją. Na tablicy wyników widnieje remis 1:1, mamy 69 minutę meczu. Wojciech Szczęsny fauluje w polu karnym Salpingidisa i zostaje ukarany czerwoną kartką. Na boisku pojawia się Tytoń. Broni rzut karny i właśnie dzięki jego postawie Polska ratuje punkt w meczu przeciwko Grekom. Chyba każdy Polski kibic pamięta tą historię. To właśnie w ten sposób wszystko się rozpoczęło. Wówczas swój początek miała "Tytomania". Swoją drogą - kto dziś pamięta jeszcze to określenie?


Jeszcze przed Euro mieliśmy jednego, niekwestionowanego lidera na bramce - Wojtka Szczęsnego. Po zakończeniu polsko-ukraińskiego turnieju wszystko się zmieniło i to właśnie Tytoń był wynoszony na piedestał. Wtedy właśnie wszystko obróciło się o 180 stopni. W PSV pojawił się nowy trener,  konkretnie Dick Advocaat. Miesiąc po tym jak prowadzona przez Holendra reprezentacja Rosji grała  mecz przeciwko Polakom z Tytoniem w bramce, drogi obu postaci znów się przecięły. Niestety dla Tytonia, Advocaat nie widział dla niego miejsca w składzie "Rolników".

Do pewnego momentu Tytoń mógł jeszcze liczyć na grę w reprezentacji Polski, ale to chyba zrozumiałe, że zawodnik nie grający w drużynie klubowej zwyczajnie nie może grać w kadrze. Tak więc Przemek z bohatera stoczył się do zera. To czy Jeroen Zoet rzeczywiście jest od niego lepszym bramkarzem to zupełnie inna sprawa. Ja osobiście raczej bym się z tą tezą nie zgodził. Holender ma jedynie dwa plusy. Po pierwsze jest od Polaka młodszy. Po drugie natomiast...jest Holendrem. To właśnie to chyba najmocniej zgubiło Tytonia. Wiadomo, że w takiej sytuacji Advocaat postawi na młodego Holendra. Nie miał już nic do stracenia. Zawalił sprawę z kadrą Rosji i stopniowo staczał się w hierarchii menedżerów piłkarskich. Gdyby Zoet zrobił sporą karierę, on sam mógłby ogłosić się ojcem tego sukcesu. Co natomiast da mu stawianie na Polaka? Właściwie to niewiele.


Może w pewnym stopniu jest to teoria spiskowa, jasne, ale nie da się ukryć, że w momencie, gdy Zoet zaczął regularnie grać nie przemawiały za tym czysto sportowe aspekty. Była to decyzja dość niezrozumiała, szokująca wręcz. Tak się jednak stało i tego nie zmienimy. Nawet fakt, że faworyzujący Zoeta, Dick Advocaat już nie jest trenerem PSV niewiele pomógł Tytoniowi. Wprawdzie dostaje szanse na grę, ale dla takiego bramkarza jak on to zdecydowanie za mało.


Teraz Tytoń znów musi zaczynać tą zabawę od samego początku. Znajduje się w podobnej sytuacji co jeszcze przed EURO. Może z jednym wyjątkiem. Wówczas był na fali wznoszącej - z małej Rody Kerkrade odchodził do PSV. Teraz najprawdopodobniej znów czeka go transfer. Nowy klub na pewno znajdzie, bo w świecie piłkarskim jeszcze tak do końca o nim nie zapomniano. Czy jednak uda mu się wrócić na szczyt i ponownie nawiązać walkę z Wojtkiem Szczęsnym i Arturem Borucem o miejsce w bramce naszej kadry? Tylko czas może przynieść odpowiedź na to pytanie.

 
 
-by PD

środa, 16 kwietnia 2014

Nie taki Janowicz zły jak go malują


Tak jest, tym razem ucieknę trochę z tematów piłkarskich i napiszę o tenisie, lecz nie tylko. Sprawa, którą nasz rodzimy tenisista rozpętał podczas konferencji po swoim przegranym meczu rozgrywanego w ramach Pucharu Davisa przeciwko Marinowi Ciliciowi wzbudzała w ostatnich dniach wiele kontrowersji. Na swój sposób zjednoczyła też środowisko dziennikarskie i w ten oto sposób media sportowe (i nie tylko) w Polsce wspólnie usiadły na Janowiczu i rozpoczęły swój kontratak. Cóż...media w szerokim rozumowaniu tego pojęcia to w końcu "czwarta władza", tak więc Jerzy Janowicz stawiając sobie za zadanie walkę z mediami skazał się z góry na porażkę. Nie da się jednak ukryć, że w słowach które wypowiadał na wspomnianej konferencji było wiele prawdy...


Co dokładnie powiedział młody Polak? Wspomniał o tym, że dziennikarze nie mają prawa mówić o żadnych oczekiwaniach wobec niego, że takież prawo przysługuje jedynie osobą które miały jakikolwiek wpływ na rozwój jego kariery. Medialna nagonka na Janowicza miała jeden prosty cel i ten cel udało się osiągnąć - odciągnąć uwagę od tego co tak ekspresyjnie chciał przekazać Janowicz. Pech chciał, że "Jerzyk" nerwy ma bardzo słabe i wówczas nie wytrzymał napięcia, co skrzętnie wykorzystali dziennikarze kierując swoje ataki właśnie w jego zachowanie.

Niestety problem narasta, a medialna nagonka na Janowicza się ciągnie. Tu właśnie na pierwszy plan wysuwa się nasza Polska mentalność - bardzo łatwo potrafimy wykreować bohaterów, lecz jeszcze łatwiej przychodzi nam ich niszczenie. To w Polskim sporcie ogromny problem. Jeszcze kilka miesięcy temu, gdy "Jerzyk" zwyciężał swoje mecze podczas wielkoszlemowego Wimbledonu wszyscy go wielbili i wynosili pod niebiosa. Snuto mocarstwowe plany - Jerzyk już w najbliższej przyszłości miał zacząć walczyć o miejsce na szczycie rankingu ATP i regularne zwycięstwa w turniejach Wielkiego Szlema. Miało być tak pięknie...


Niestety teraz w karierze Janowicza nadeszła zniżka formy, regularnie przegrywa, nawet z anonimowymi zawodnikami w tenisowym świecie, nie jest już tym samym tenisistą, którym był jeszcze rok temu. W tej chwili zamiast wspierać Janowicza i dopingować go w powrocie do nominalnej dyspozycji, większość Polaków równa go z błotem. Nic dziwnego, na piedestał wysunęliśmy w końcu już Kamila Stocha i Zbigniewa Bródkę. Nie zamierzam rzecz jasna obniżać ich zasług i osiągnięć w kończącym się sezonie sportów zimowych. Zastanawiam się jednak dlaczego Janowicz z bohatera spadł do zera w tak krótkim czasie?

Małyszomania, Kubicowania, Stochomania...tyle już tych manii mieliśmy. Tak to właśnie funkcjonuje w Polsce - dopóki zawodnik zwycięża i wszystko jest ok to dopinguje go każdy, gdy tylko nadchodzi potknięcie to nagle każdy staje się największym oponentem i krytykiem danego sportowca. Tylko czemu? Czym oni sobie na to zasługują? Skoro już tak piszę o Janowiczu to dokończę ten wątek. Otóż kto z nas pamięta, że jeszcze kilka lat temu "Jerzyk" miał wybór - mógł pójść na łatwiznę i wybrać ogromne pieniądze z Kataru w zamian za reprezentowanie tegoż kraju. On jednak postanowił walczyć o dobre imię polskiego tenisa.

No właśnie - co by było gdyby Janowicz podjął inną decyzję? Nie mielibyśmy polskiego ćwierćfinału Wimbledonu, ubyłoby nam wiele sukcesów w męskim tenisie, nadal snulibyśmy legendy o Wojciechu Fibaku i szukali jego następcy, a do meczu z Chorwacją w Pucharze Davisa nawet by nie doszło! Ale kto o tym teraz pamięta? Lepiej skupić się na dobijaniu leżącego zamiast pomóc mu wstać i świętować kolejne jego triumfy.

Janowicza naprawdę stać na wiele. Musimy tylko zrozumieć jego naturę i pomóc mu. Bez tego sukcesu nie będzie. Nie skupiajmy się na ekscesach z nim w roli głównej. Zapomnijmy mu to i skupmy się na jego grze, a możecie mi zaufać, że efekty będą dużo lepsze, niż gdy będziemy o nim pisać krytyczne artykuły i tworzyć z niego na siłę największego antybohatera w Polsce. Parafrazując klasyka: Chrońmy swoich bohaterów - tak szybko znikają.

 
 
-by PD